Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O świecie Zmroczy i Krzyczącym w Ciemności. Rozmowa z pisarką Agnieszką Hałas autorką cyklu dark fantasy "Teatr węży"

Katarzyna Puczyńska
fot. udostępnione przez Agnieszkę Hałas
Z uniwersum Zmroczy odeszli bogowie, ludzkości zagrażają demony, nie ma tam ani sił nadprzyrodzonych ucieleśniających dobro, ani herosów bez skazy - tak „Teatr węży” opisuje autorka cyklu dark fantasy Agnieszka Hałas. Pisarka z Lublina opowiada o tym co ją inspiruje i czego możemy się spodziewać po najnowszej książce.

Czym jest dark fantasy?

Zacznijmy może od wyjaśnienia w skrócie, czym jest fantasy – to nurt fantastyki charakteryzujący się obecnością w tekście magii czy innych elementów zaczerpniętych z baśni, legend, mitów bądź folkloru. To bardzo zróżnicowana konwencja dzieląca się na podgatunki, jak high fantasy czyli historie w typie „Władcy pierścieni”, gdzie akcja rozgrywa się w fikcyjnym uniwersum, występuje czarno-biały podział na dobro i zło, a fabułę cechuje epicki rozmach. Kolejny podgatunek to urban fantasy. Są to teksty dziejące się w naszym świecie, w realiach miejskich wzbogaconych o magię i fantastyczne istoty. Dark fantasy jest natomiast, jak sama nazwa wskazuje, mroczne, zawiera elementy horroru, w kreacji świata przedstawionego dominuje zło.

Taki jest twój cykl książek „Teatr węży”?

Tak. Mój „Teatr węży” wprawdzie nie składa się z samych okropieństw, jest raczej elegancko mroczny niż makabrycznie mroczny, ale wpisuje się w ten obraz. Z uniwersum Zmroczy odeszli bogowie, ludzkości zagrażają demony, nie ma tam ani sił nadprzyrodzonych ucieleśniających dobro, ani herosów bez skazy. Główny bohater, Brune Keare zwany Krzyczącym w Ciemności, jest wyrzutkiem, wyjętym spod prawa magiem uwikłanym w kontrakt z demonami.

W wakacje była premiera kolejnej części - "Czerń nie zapomina". Czego mogą spodziewać się czytelnicy?

Na wstępie może wyjaśnię, że na cykl „Teatr węży” utrzymany w konwencji dark fantasy składa się pięć powiązanych chronologicznie powieści z uniwersum Zmroczy, czyli „Dwie karty”, „Pośród cieni”, „W mocy wichru”, „Śpiew potępionych” i „Czerń nie zapomina”. W piątym tomie, który trafił do sprzedaży 14 lipca, powracają niektóre postacie drugoplanowe znane z poprzednich części, lepiej poznajemy też srebrnych magów, którzy do tej pory znajdowali się na dalszym planie. Główny konflikt zyskał większy rozmach niż w poprzednich tomach, bo tym razem niebezpieczeństwo zagraża całemu światu ludzi. A poza tym w fabule mamy to co zwykle, czyli demony, niebezpieczne starcia, bohaterów stających w obliczu trudnych prób i zagadek do rozwikłania. I malowniczą boschowską Otchłań przewijającą się w tle.

Jak narodził się świat Zmroczy?

Kształtował się stopniowo. Pierwsze opowiadania z tego uniwersum powstawały jeszcze w końcówce lat 90-tych, ale zawierały niewiele informacji na temat świata przedstawionego. Z rozmysłem starałam się wtedy podawać jak najmniej detali, bo bałam się, że nie radzę sobie wystarczająco dobrze ze światotwórstwem i to, co jestem w stanie wymyślić, nie będzie spójne. Historię i geografię świata Zmroczy oraz zasady funkcjonowania srebrnej i czarnej magii opracowałam sobie dokładniej dopiero na etapie pisania pierwszego tomu „Teatru węży” – „Dwóch kart”, czyli w latach 2008-2009, a podczas pisania kolejnych tomów rozbudowywałam ten świat, dorzucając dalsze szczegóły i smaczki.

Co cię inspiruje?

Bodajże Anna Brzezińska stwierdziła kiedyś, że autorzy dzieją się na tych, którzy czerpią inspirację z przeczytanych książek, i na tych, którzy chłoną ją z życia. Ja czerpię po trosze z obu źródeł. Można powiedzieć, że od młodości noszę w głowie alchemiczny piec, taki atanor ze szklaną banią. Lądują tam motywy z przeczytanych książek, z filmów, wspomnienia z odwiedzanych miejsc, ciekawe informacje zanotowane na prelekcjach konwentowych, utwory muzyczne i teledyski, dyskusje internetowe oraz rozmowy z ludźmi. To się wszystko grzeje, przetapia, fermentuje razem i w bani atanora rodzą się zalążki pomysłów, czyli szkice, które można albo zanotować i odłożyć „na kiedyś”, albo przysiąść nad nimi i świadomie je rozwijać. Z rozmów z innymi autorami wiem, że to dość standardowy mechanizm: wszystko, co potencjalnie ciekawe, zostaje zapamiętane i „zarchiwizowane” do późniejszego wykorzystania.

Krzyczący w Ciemności - skąd pomysł na takiego bohatera?

Aż głupio się przyznać, ale pierwszy błysk inspiracji nawiedził mnie, kiedy miałam 14 lat, na wycieczce w Strasburgu. Zwiedzaliśmy zabytkową część miasta, o zachodzie słońca zawędrowaliśmy nad rzekę, zobaczyłam siedzących pod mostem bezdomnych i mój mózg zapisał sobie ten obraz, wrzucając go do „generatora pomysłów”. Parę lat później w liceum z dużą determinacją tworzyłam pierwsze próbki literackie, a w mojej wyobraźni kotłowały się przyswojone niemal równolegle: saga o wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego, cykl o Ziemiomorzu Ursuli K. Le Guin, pierwsze tomy cyklu o Czarnej Kompanii Glena Cooka, film „Kruk” z Brandonem Lee oraz postacie hakerów z twórczości Williama Gibsona. Z tej eklektycznej mieszanki motywów narodziły się Zmrocza, konflikt między srebrną a czarną magią oraz Brune Keare zwany Krzyczącym w Ciemności – wyjęty spod prawa mag ścigany za sam fakt, że istnieje. Trzy pierwsze opowiadania o nim poszły na przemiał, a czwartym był mój debiut, opowiadanie „Białe dłonie”, które zostało zamieszczone w magazynie Fenix w 1998 r.

Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z fantastyką?

Lubię fantastykę od najmłodszych lat. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać i już w wieku przedszkolnym samodzielnie pochłonęłam „Lwa, czarownicę i starą szafę” C.S Lewisa. Jako dziecko czytałam niesamowicie dużo, zwłaszcza wszelkiego rodzaju legendy i baśnie, zarówno polskie jak i angielskie, rosyjskie czy skandynawskie. Czytałam „Baśnie Andersena” i „Baśnie czarodziejskie pani d'Aulnoy”. W piątej klasie podstawówki zakochałam się w mitach greckich, a jako trzynastolatka odkryłam „Władcę pierścieni” J.R.R. Tolkiena i pokochałam tę książkę jak żadną inną. To była Fascynacja przez duże „F”. Czytałam także czasopismo „Nowa Fantastyka”. Do Lubelskiego Klubu Fantastyki „Syriusz” wstąpiłam jako piętnastolatka i był to początek mojej przygody z fandomem, która trwa do dziś.

Co roku gościsz na Falkonie – jak odbierasz to wydarzenie?

Do Ogólnopolskiego Festiwalu Fantastyki Falkon mam ogromny sentyment, bo, nie licząc przerwy w latach 2006-2008, gdy przebywałam na emigracji (dokładniej – moja przygoda z emigracją trwała do stycznia 2010, ale na Falkon w 2009 r. już przyjechałam), uczestniczyłam w nim rok w rok od pierwszej edycji, która odbyła się w roku 2000 w IV LO im. Stefanii Sempołowskiej na Czwartku. To na Falkonie stawiałam pierwsze kroki jako prelegentka konwentowa, tam też po raz pierwszy wzięłam udział w panelu dyskusyjnym jako młoda autorka fantastyki. Z tą imprezą wiąże się dla mnie mnóstwo wspomnień, ogrom nostalgii i jest mi smutno, że w tym roku Falkon, podobnie jak wiele innych konwentów, np. niemal równie bliski memu sercu toruński Copernicon, nie odbędzie się z powodu pandemii.

Jakie znaczenie ma dla ciebie możliwość spotkania z fanami?

Gdy chodzi o możliwość spotkania z fanami IRL, to dla mnie taka wisienka na torcie. Z jednej strony ważna część bycia autorem, również z perspektywy wydawcy, który oczekuje, że autor będzie aktywnie uczestniczyć w promowaniu każdej książki, a z drugiej – nie jestem jeszcze tak popularna, żeby spotkania autorskie traktować jak coś rutynowego. Zawsze mają w sobie zarówno element świąteczności, jak i element stresu. Zaznaczę też, że od czasów licealnych bardzo dużo czasu spędzam w Internecie. Należę do pierwszego pokolenia, które było na większą skalę aktywne towarzysko w sieci, m.in. na listach dyskusyjnych w końcówce lat 90-tych. Wirtualne interakcje z czytelnikami: fanpage na Facebooku, Instagram, komentarze na blogu, recenzje, czasem nawet rozmowy na Messengerze, są dla mnie niesamowicie ważne. Stanowią źródło energii i motywacji w jeszcze większym stopniu, niż spotkania na żywo.

Jakie są twoje plany twórcze na przyszłość?

Nie do końca sprecyzowane. Mam na dysku konspekt kryminału dziejącego się w Lublinie, bez elementów fantastycznych, mam też pomysł na krótką powieść utrzymaną w podobnej stylistyce jak wydana w 2016 r. „Olga i osty”, ale nie wiem, czy będę się spieszyć z realizacją tych projektów, czy ewentualnie rzucę się spontanicznie w jakiś inny. Sądzę, że do końca 2020 r. napiszę co najmniej jedno opowiadanie fantastyczne. Planuję też wracać jeszcze w przyszłości do świata Zmroczy, ale z samodzielnymi powieściami, które będzie można czytać bez znajomości „Teatru węży”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na krasnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto